20 grudnia, piątek, po szkole od razu pobiegłam do domu aby spotkać się z moją przyjaciółką Jo, która przyjechała do mnie na noc. Wpadłam do mieszkania potykając się o schody. Rzuciłam torbę na podłogę i wtuliłam się w koleżankę.
- Hej.
- Cześć.
- Dawno przyjechałaś? - spytałam uwalniając ją z uścisku.
- Dosłownie przed chwilą twój tata przywiózł mnie z lotniska.
- A gdzie on jest? - spytałam wchodząc do kuchni i sięgając szklankę z szafki.
- Pojechał do twojej mamy, lekarze mają jakieś wieści.
No tak, minęły 3 miesiące, a moja mama nadal leżała w szpitalu, obudziła się pod koniec listopada, to był najszczęśliwszy dzień w moim życiu, właśnie wtedy Justin był tam ze mną, nie mogłam uwierzyć własnym oczom, kiedy jej powieki podniosły się. Była prze szczęśliwa, że zapoznałam tu kogoś takiego jak Justin. Nie chciałam z tam tond wtedy wychodzić, ale z powodu później godziny zostałam wyproszona.
-Ona się obudziła. - powiedziałam nalewając wodę do naczynia.
- Dlaczego wcześniej mi nie powiedziałaś? To cudowna wiadomość.
- Wiem, ale jakoś nie było czasu. Wiesz cały czas do niej jeździłam, a później ...
- Spotykałaś się z Justinem, rozumiem.
- No właśnie.
- Powiedź mi co jest między wami?
- Nic nie ma.
- Tiff? - wypowiedziała moje imię i spojrzała się na mnie.
- Oj daj spokój. - odparłam łapiąc ją za rękę i ciągnąc w kierunku mojego pokoju. Kiedy już tam byłyśmy obie rzuciłyśmy się na łóżko i kontynuowałyśmy rozmowę.
- No to co między wami jest?
- Nic o czym myślisz.
- A skąd wiesz o czym myślę?
- Znam cię. - obie na wypowiedziane przeze mnie słowa zaczęłyśmy się śmiać. - Serio Jo, nic się nie wydarzyło. Od dwóch ostatnich miesięcy jesteśmy na etapie przyjaciół. Nic się nie wydarzyło tak długo, więc nic się już nie zdarzy.
- Nigdy nie mów nigdy. A co ze świętami?
- W jakim sensie?
- No, teraz jest już wolne, co zamierzasz robić?
- Nie pojadę do Paryża.
- Dlaczego?
- Bo .... bo ... nie chcę zostawiać mamy samej, w tym okresie.
- Mamy? Czy raczej Justina? Co ty tak naprawdę do niego czujesz?
- Nic nie czuję.
- Tiff, znasz mnie, a ja znam ciebie, wiem, kiedy kłamiesz.
- Podoba mi się i chyba mi na nim zależy.
- Chyba?
- I jeśli czegoś z tym nie zrobię to się w nim zakocham.
- Nie chcesz tego?
- Nie to, że nie chcę, ale ja po prostu wiem, że on nic do mnie nie czuje.
- Boże Tiff, otwórz oczy. Nie widzisz, że on cały czas chce być w twoim towarzystwie? Zaprosił cię nad morze, myślisz, że byle kogo by zabrał ze sobą? Tiffany on cie kocha.
- Nie uwierzę, dopóki nie usłyszę.
- Ty też go kochasz, prawda?
- Co? Nie! Już ci mówiłam. - tłumaczyłam się trochę poddenerwowana. - Tak.
- Wiedziałam. - odparła, ale kiedy zobaczyła moją minę przestała czuć satysfakcji. - To nic złego, wystarczy, że mu to powiesz. Będziecie świetną parą, pobierzecie się, będziecie mieć zgraję bachorów i będzie jak w bajce, zobaczysz.
- Tak sądzisz?
- Tak.
- Ale jeszcze nie teraz, powiem mu, obiecuję, ale po świętach.
- Spędzimy święta razem? Przyjedź do mnie.
- Jo, nie mogę zostawić mamy i taty tutaj.
- Proszę, twoja mama zrozumie, a tata może lecieć z tobą.
- Ale ...
- Tak rzadko się widujemy przez to, że mieszkasz tu.
- Wiem. Przepraszam.
- Nie przepraszaj, tylko proszę cię zastanów się nad tym. Kiedy przylecisz do Paryża będziesz mogła od wszystkiego odpocząć. Będziesz mogła zastanowić się co dalej z Justinem. Proszę.
- Zgoda, przemyślę to.
- Dziękuję, dziękuję, dziękuję - dziękowała mi przyjaciółka prawie odbierając mi możliwość pobierania tlenu. Po chwili jednak zapadła niezręczna cisza, a do pokoju wszedł tata.
- Cześć - odparł podchodząc i całując mnie w czoło.
- Hej. Co z mamą?
- Wszystko w porządku. Jeśli wszystko będzie ok to w styczniu będzie już normalnie w domu. Do tego czasu ...
- Tak, tato możemy pojechać do Paryża.
- Cudownie. - odparł wychodząc z pokoju z uśmiechem.
- Muszę powiedzieć o tym Justinowi.
- Jutro się z nim spotkasz.
- Zgoda.
Od samego rana chodziłam poddenerwowana, nie mogłam sobie wyobrazić rozmowy z nim. Chodziłam z miejsca w miejsce, cała się trzęsąc. Dlaczego się bałam? Przecież nie wyjeżdżałam na wieczność tylko na ferie świąteczne. Serce mi stanęło, kiedy zabrzmiał dzwonek do drzwi.
- Hej - powiedziałam nie pewnie, kiedy ujrzałam jego sylwetkę.
- Cześć. - odparł przytulając się do mnie.
- Przejdźmy się.
- Ok. Coś się stało?
- Musimy pogadać.
- Brzmi to strasznie poważnie.
- Justin wyjeżdżam do Paryża na całe święta, więc spotkamy się dopiero w nowym roku.
- Szkoda.
- Przepraszam cię, ale ... Nie masz mi tego za złe?
- Nie, rozumiem, że chcesz spędzić trochę czasu ze swoją rodziną.
- Dzięki. Słuchaj trochę mi głupio, bo naprawdę chciałabym tu zostać, ale ...
- Eddie cie przekonuje żebyś pojechała.
- Nie, ja tam dla niego nie jadę. Ja jadę tam dla Jo.
- Czyli zobaczymy się dopiero w nowym roku? - spytał przerywając niezręczną ciszę, która nastała.
- Chyba tak.
- Kiedy wylatujesz?
- Jutro o 10:00
- Przyjdę się z tobą pożegnać.
- To miłe - odparłam wtulając się w jego klatkę. Znowu poczułam to uczucie, brzuch zaczął mnie tak mocno ściskać, że musiałam się za niego złapać. Zwinęłam się z bólu.
- Tiff? Co się stało?
- Nic, już dobrze - powiedziałam prostując sylwetkę.
- Na pewno?
- Tak. - odparłam i obdarowałam chłopaka lekkim uśmiechem. Odprowadził mnie do domu, po czym opuścił teren mojej posiadłości. Nigdy się tak nie rozstawaliśmy. Zawsze mieliśmy tematy do rozmów, a dziś? Jakoś nam ich brakowało.
- I jak poszło? - spytała Jo, kiedy tylko zdążyłam zamknąć za sobą drzwi.
- Emm dobrze.
- Dobrze?
- Powiedział, że wszystko rozumie, ale jego zachowanie było jakieś dziwne. Takie nie podobne do jego zachowania.
- Pewnie było mu smutno.
- Powiedział, że przyjdzie się jutro pożegnać.
- To chyba dobrze.
- Właśnie nie wiem. Bo jak go zobaczę to będę chciała tu zostać, nie zważając na ojca.
- Decyzja zależy od ciebie.
- Ja chcę jechać, ale z drugiej strony nie chcę go tu zostawiać, zależy mi na nim.
- To mu to powiedz.
- Nie potrafię.
Nadszedł ten dzień, walizka spakowana leżała już w samolocie, nie było odwrotu. Jedyne co mnie teraz powstrzymywało od zajęcia miejsca w samolocie to Justin. Czekałam na niego, z nadzieją, że wywiąże się z tego co wczoraj powiedział, i że przyjdzie. I nie zawiodłam się, kiedy postanowiłam wsiąść już do środka usłyszałam swoje imię.
- Tiffany! - odkręciłam głowę i ujrzawszy przyjaciela pobiegłam w jego stronę. Wtuliłam się w niego i zaczęłam płakać. - Nie płacz, przecież wrócisz.
- Wiem, ale ciężko mi się z tobą rozstać. - całe otoczenie nagle zmieniło kolor, nie widziałam białego śniegu za oknem, wszędzie było szaro i ponuro, nie było żadnego ciepłego koloru, zresztą zimnego też nie.
- Uwierz mi z tobą też. - jedyna ciepła barwa która podgrzewała temperaturę mojego ciała to czerwona koszulka chłopaka. Kiedy jej dotykałam czułam to, czułam tą dobroć, a zarazem smutek i żal. Wiedziałam, że powstrzymywał się od płaczu, było to widać po jego oczach.
- Pa, Justin. - odparłam oddalając się od niego i puszczając jego rękę. Szłam przed siebie z opuszczoną głową kilka razy oglądając się za siebie. Uśmiechnął się do mnie, a ja nie miałam siły aby to odwzajemnić, ledwie co mogłam mu odmachać na do widzenia.
Zajęłam miejsce obok Jo i zapięłam pasy. Samolot wystartował, a ja patrzyłam przez okno w poszukiwaniu sylwetki chłopaka w czerwonej bluzce, lecz nigdzie go nie widziałam. Całe otoczenie było szare, zimne, ohydne, nigdzie nie widziałam czerwieni, mocnej czerwieni jego bluzki.
- Tiff?
- Hm? - mruknęłam przebudzając się z transu.
- Coś się stało?
- Nie, po prostu już za nim tęsknię. - odparłam ponownie odkręcając głowę w stronę szyby.
- Mogę pożyczyć twój telefon?
- Jasne jest w torebce. - odparłam nie odkręcając głowy. Nie miałam wtedy siły zapytać do czego jej moja komórka skoro miała swoją, ale nie spytałam. Bezwładnie oparłam głowę o szybę i wpatrywałam się w czyste, błękitne niebo, aż do końca lotu, z nikim nie rozmawiałam, brakowało mi na to chęci i siły. Kiedy głos pilota wydobył się z głośnika odpięłam pasy i grzecznie czekałam, aż drzwi maszyny otworzą się. Szybko ruszyłam po bagaże i wolnym krokiem wróciłam do Jo i taty.
- Jak minęła wam podróż?
- Znośnie - odpowiedziałyśmy zgodnie.
- No to jedziemy do domu. - powiedział tata odbierając od nas torby. Wsiadłyśmy do samochodu i ruszyłyśmy w drogę. Znowu musiałam mówić w ojczystym języku.
- Bonjour - przywitałam się z mamą Jo, która czekała pod naszymi drzwiami.
- Bonjour Tiffany - odpowiedziała i przytuliła mnie. Nie lubiłam mówić po francusku, od dziecka uczyłam się angielskiego i tak mówiłam w domu. Wzięłam swoje rzeczy i weszłam do mieszkania, w którym stał półnagi Eddie.
- Mógłbyś się ubrać - odparłam do chłopaka mijając go w przedpokoju.
- Ale nie mogę.
- Dlaczego?
- Bo nadal masz moją koszulkę. - odparł uśmiechając się łobuzersko. Tak, właśnie cały czas w niej spałam, uwielbiałam ją. Otworzyłam walizkę i wyjęłam z niej materiał. Rzuciłam w chłopaka z uśmiechem na twarzy.
- Proszę.
- Dzięki - odparł przybity, nie liczył na to, że poważnie potraktuje jego słowa. - Nie musisz mi jej oddawać.
- Przecież przed chwilą chciałeś ją odzyskać.
- Ale już jej nie chcę. To był prezent dla ciebie - odparł wyciągając materiał w moim kierunku.
- Nie, dzięki już jej nie chcę. - rzuciłam w stronę chłopaka i napiłam się wody.
- Cieszę się, że przyjechałaś.
- Nie jestem tu dla ciebie. - odparłam odstawiając szklankę na blat i wychodząc z kuchni.
- Wiem, ale ... pomyślałem, że skoro wróciłaś to ..
- Eddie, ja nie wróciłam. Przyjechałam tylko na święta. Po nich znowu wyjeżdżam do Kanady, do mamy.
- Raczej do Justina.
- A nawet jeśli do niego to co ci do tego? To nie twoja sprawa do kogo tam jadę więc nie wpieprzaj się w moje życie ok?
- Ja tylko myślałem, że ....
- Następnym razem nie myśl. - odparłam wbiegając po schodach na górę i trzaskając za sobą drzwiami.
Obudziłam się po 13:30, postanowiłam zjeść śniadanie, które okazało się być obiadem. Na dole przy stole czekała na mnie Jo, a przy niej siedział natrętny Eddie.
- Hej, co wy tu robicie? - spytałam przeciągając się.
- Umówiłyśmy się o 14:00, że pójdziemy się przejść.
- No właśnie o 14:00, a jest za dwadzieścia.
- Daj spokój idź na górę się przebierz.
- Zgoda. - powiedziałam zeskakując z blatu. Weszła do pokoju i otworzyłam swoją walizkę, wyjęłam z niej grube rajstopy shorty i bluzę i założyłam je na siebie, po czym zeszłam na dół.
- Gotowa? - spytał Eddie wstając od stołu.
- Na spotkanie z tobą? Nie. - odparłam do Eddiego po czym spojrzałam na Jo - Daj mi zjeść śniadanie.
- Raczej obiad - poprawiła mnie, kiedy wyjmowałam z lodówki mleko. Usiadłam obok niej i zaczęłam jeść płatki. Po zjedzonym śniada ... obiedzie, wyszłyśmy na spacer do parku.
Wybiła północ, a ja wyjęłam z tajemniczej szafki zapakowany prezent dla Jo, taty i Eddiego. Długo zastanawiałam się co im kupić, aż w końcu wymyśliłam. Jo dostanie bransoletkę ze swoimi inicjałami, o której marzyła, Eddie płytę swojego ulubionego zespołu, a tata książkę, którą zawsze pragnął dostać. Wzięłam szczelnie zapakowane rzeczy i zeszłam na dół. Zobaczyłam Eddiego i Jo podkładających paczki pod choinkę, szybko przemknęłam do kuchni i grzecznie czekałam na swoją kolej. Kiedy odłożyłam prezenty wróciłam do pokoju próbując ponownie zasnąć.
Otworzyłam oczy i zobaczyłam światło odbijające się od mojego okna. Szybko schowałam głowę pod kołdrę, kiedy ktoś zapukał do drzwi po czym wszedł do środka.
- Tiff wstawaj już 10:30, wszyscy na ciebie czekamy. - powiedziała Jo ściągając ze mnie pościel.
- Daj mi jeszcze pięć minut.
- Znam cię za dobrze, Twoje pięć minut to 3 godziny.
- No to daj mi trzy godziny - odparłam przekręcając się na brzuch i chowając głowę w poduszkę.
- Nie ma takiej mowy, wstawaj. - żądała szarpiąc mnie za nogę. Udało jej się mnie zwalić z łóżka, bolało, ale nie poddawałam się. Kiedy dociągnęła moje ciało do schodów, postanowiłam odpuścić.
- No dobra, sama zejdę.
- No to już.
- Przecież idę - rzekłam, schodząc po stopniach. W samej piżamie weszłam do salonu, w którym czekali już tata i Eddie. - No to kto pierwszy?
- Ja! - krzyknęła za mną Jo i podbiegła do choinki. Wyciągnęła z niej małe pudełeczko i zaczęła rozrywać papier ozdobny i tak było z każdym po kolei. Wszyscy otwierali prezenty przy sobie i wzajemnie sobie dziękowali. Po wspólnie zjedzonym wigilijnym obiedzie, zaczęliśmy śpiewać kolędy i dzielić się opłatkiem. Było cudownie, brakowało mi tylko dwóch rzeczy, mamy i Justina.
Komentujcie :) Jeśli jakieś pytania to zapraszam na tt lub na aska :) Następny rozdział pewnie ukaże się znowu za tydzień :) Miłego czytania :)
GENIALNE <3
OdpowiedzUsuńCudowny ;* <3
OdpowiedzUsuńCzekam na kolejny. :)
Jejku to jest świetne *_*
OdpowiedzUsuńFajne;> troche błędów ale to nic. A i dwóch osób a nie rzeczy.;xxx
OdpowiedzUsuńCzekam na kolejny ♥
OdpowiedzUsuńŚwietneee. <3 Czekam na następne. :&
OdpowiedzUsuńGENIALNY . *.* Chce już święta . ! Czekam az Triff i Justin bd para . Pasuja do siebie . :)
OdpowiedzUsuńSuperr
OdpowiedzUsuńŚwietny dział. Czekam na kolejny <3
OdpowiedzUsuń