sobota, 2 listopada 2013

Note 11

Wchodząc do szkoły szybko zerknęłam na plan i sprawdziłam jakie mam lekcje.
- Super, żadnej lekcji z Justinem - czujecie ten sarkazm? Nienawidziłam wszystkich zajęć, które nas rozdzielały.
- Hej Tiffany - powiedziała Ana, rzucając się na mnie na środku korytarza.
- Hej - przywitałam się zdziwiona odwzajemniając jej uścisk.
- Powiedz mi co u ciebie słychać?
- Emmm no chyba wszystko dobrze, a czemu pytasz?
- No bo pomyślałam, że może chciałabyś nocować u mnie w następną sobotę?
- W następną sobotę? Wiesz nie za bardzo, bo ten no ... jestem już umówiona.
- Nie masz dla mnie czasu? Nawet tej jednej nocy?
- Ale możemy się spotkać z piątku na sobotę, co ty na to? - próbowałam wybrnąć z zaistniałej sytuacji.
- Ok. - odparła radosnym głosem i zostawiła mnie na środku korytarza. Podeszłam do swojej szafki i wyciągając z niej potrzebne książki i poszłam pod klasę. Zastanawiałam się, że co jej się stało, że tak nagle do mnie podeszła i zaprosiła do siebie, bardzo mnie to ciekawiło. 
Na każdej przerwie szukałam Justina, ale nigdzie nie mogłam go znaleźć, zmartwiło mnie to. Wyciągnęłam komórkę z tylnej kieszeni moich spodni i wystukałam wiadomość "Gdzie jesteś?" nie zdążyłam schować telefonu, a już zabrzmiał dzwonek na lekcję. Szybko pobiegłam pod klasę i chwyciwszy swoją białą torbę wbiegłam do sali za nauczycielem. Niecierpliwie czekałam na odpowiedź, która nie nadchodziła. Bałam się, że coś się stało i dlatego nie może odpisać. Kiedy tylko usłyszałam charakterystyczny dźwięk, oznaczający koniec lekcji szybko schowałam rzeczy leżące na ławce do torby i pobiegłam w stronę stołówki, gdzie Justin bardzo często przebywał, później sprawdziłam sale, w której przed chwilą powinien być, ale tam też go nie było. Zaczynałam panikować, weszłam do łazienki i oparta o ścianę osunęłam się po niej siadając na zimnych kafelkach. Roztrzęsiona wyjęłam telefon i nerwowo przesunęłam palcem po ekranie w celu odblokowania komórki. Jedna wiadomość, szybko kliknęłam " pokaż" i wczytałam się w zawartą tam informację. " Jestem na zawodach ze szkoły, nie bój się nic mi się nie stało. :*" wypuściłam siebie powietrze i odetchnęłam z ulgą. Wysłałam całującą buźkę i wyszłam z ubikacji nie patrząc na nikogo po drodze. Podczas długiej przerwy, trwającej 25 minut wzięłam tacę i podchodziłam po kolei do pań prosząc o jakieś danie, kiedy miałam już wszystko, zajęłam miejsce przy stoliku i wzięłam gryz kanapki z sałata pomidorem i serem żółtym. Kiedy ostawiałam kartonik z sokiem na blat stołu, poczułam czyjąś obecność obok mnie, odwróciłam głowę i zobaczyłam siedzącą przy mnie Any.
- Przestraszyłaś mnie - odparłam wracając do jedzenia posiłku.
- Przepraszam, nie chciałam.
- Dlaczego siedzisz ze mną, a nie ze swoimi przyjaciółkami?
- Ale to ty jesteś moją przyjaciółką - odparła, a ja niemal się zakrztusiłam. Ja byłam jej przyjaciółką? Od kiedy? Przecież my w ogóle nie spędzamy ze sobą czasu, nie znamy się,  ani nic, więc jak ona może powiedzieć, że jesteśmy przyjaciółkami, skoro nie jesteśmy.
- Ja jestem twoją przyjaciółką?
- Wiem, że mało czasu spędzamy razem, ale chcę to nadrobić.
- No ja nie wiem czy będę miała czas na spotkania i ....
- Najwyżej ograniczysz czas spotkań ze swoim PRZYJACIELEM - powiedziała wyraźnie akcentując ostatnie słowo.
- Justin nie jest moim przyjacielem.
- A kim jest?
- Moim chłopakiem.  - odparłam, a ją zamurowało. - Nie mów, że o tym nie słyszałaś? Cała szkoła o tym mówi.
- Aha. - powiedziała smutna wstając od stołu.
- Poczekaj. Ok możemy spróbować się przyjaźnić, ale nie obiecuję, że coś z tego wyjdzie.
- Super. - odparła rzucając tace na stół i przytulając moją sylwetkę. - To może dzisiaj się spotkamy po szkole?
- Ok, ale tak trochę później, bo po lekcjach jadę do mamy, więc jak wrócę to do ciebie zadzwonię.
- Ok, no to do zobaczenia. - powiedziała wychodząc ze stołówki. Grzecznie wróciłam do posiłku, a po skończeniu go, odstawiłam tacę na półkę i łapiąc swoje rzeczy wyszłam z pomieszczenia udając się pod kolejną klasę. Po skończonych lekcjach, od razu pobiegłam na przystanek, który podwiózł mnie pod szpital. Przywitałam się z pielęgniarką stojącą w progu i poszłam do sali, w której leżała kobieta, która mnie urodziła.
- Hej mamo. - przywitałam się  podchodząc do niej i siadając na brzegu łóżka.
- Cześć Tiffany, jak było dzisiaj w szkole?
- Dobrze.
- A jak czuje się Justin?
- Nie wiem, nie widziałam się z nim dzisiaj. Był cały dzień na zawodach.
- Ale spotkasz się z nim później?
- Tak. - odparłam i odkręciłam głowę w stronę drzwi, w których ukazał się lekarz.
- Dzień dobry pani Alvord.
- O co chodzi? - spytałam podnosząc się z materaca i podchodząc do mężczyzny.
- Jeśli jutrzejsze badania pójdą dobrze, będzie pani mogła w czwartek wyjść do domu.  - kiedy głos lekarza dobiegł do moich uszu zaczęłam skakać z radości i dziękować lekarzowi. Czułam się świetnie, wszystko zaczęło się układać. Wszystko było idealne.

Wychodząc ze szpitala wybrałam numer Justina i nacisnęłam zieloną słuchawkę:
 - Hej. - przywitałam się grzecznie, wchodząc do autobusu.
- Cześć.
- Słuchaj chcę się spotkać.
- Kiedy?
- Teraz.
- Jestem pod szkoła. Czekam.
- Zaraz będę. - odparłam i rozłączyłam się. Przejechałam dwa przystanki i na kolejnym wysiadłam. Weszłam wolnym krokiem w kierunku szkoły, pod którą czekał na mnie mój chłopak. Weszłam na teren budynku i od razu zobaczyłam sylwetkę chłopaka stojącego tyłem do mnie. Uśmiechnięta i radosna podeszłam do niego. Przystanęłam na chwile i czekałam aż się odkręci. Z mojej twarzy nie schodził uśmiech. Aż do momentu, kiedy wyłoniła się Ana. Widziałam ich złączone w pocałunku usta. Z moich oczu wypłynęły pojedyncze łzy, nie chciałam okazywać słabości, ale to było silniejsze ode mnie. Szlochałam głośniej choć wcale tego nie chciałam. Justin odwrócił się i zobaczył mnie. Przestraszył się. Moja radość zniknęła, jej miejsce zajęła rozpacz. Patrzyłam na jego jeszcze przez chwile, po czym po prostu bez słowa, odwróciłam się i zaczęłam iść w przeciwną im stronę. 
- Tiffany poczekaj to nie tak - usłyszałam głos chłopaka, który biegł za mną. Odwróciłam się do niego, ale nie miałam ochoty z nim rozmawiać, więc zaczęłam biec. Biegłam przed siebie nie zważając na wykrzykiwane przez niego moje imię. Miałam tego wszystkiego serdecznie dość. Przez to ten na pozór idealny dzień stał się najgorszym. Zraniła mnie osoba, którą kocham. Wbiegłam do domu. Nie zważając na to czy ktoś jest w domu, zaczęłam głośno płakać.Wbiegłam do swojego pokoju i trzasnęłam mocno drzwiami. Zaczęłam zrzucać rzeczy z biurka, z półek i wszystko znajdowało się na podłodze. Aparat i komórka ze wspólnymi zdjęciami z Justinem również tam leżały. To była chwila słabości, miałam ochotę zniszczyć wszystko co daje mi wspomnienia z nim. Wzięłam do ręki żyletkę, która wyleciała z jednej z książek. Wzięłam ją do ręki i zaczęłam obracać nią w palcach. Zastanawiałam się, czy warto. Poczuję się lepiej, na pewno. I to zrobiłam usiadłam na łóżku i przejechałam ostrym metalem po delikatnej skórze mojego uda. Cięcia powtórzyłam wielokrotnie. Największym wspomnieniem Justina, byłam ja. Nie mogłam się zabić, więc postanowiłam po prostu sobie ulżyć i się pociąć nie zważając na konsekwencję tego czynu.





10 komentarzy: